Wyobraź sobie zwykły piątek. Wracasz z pracy, robisz herbatę, siadasz z laptopem i otwierasz wyciąg Twojego wynagrodzenia. Na górze widnieje kwota brutto – powiedzmy 8 000 zł. Niżej: składki: emerytalna, rentowa, chorobowa, zdrowotna. Gdybyś miała policzyć na szybko, ile miesięcznie „idzie do ZUS-u”, zrobiłoby się z tego grubo ponad tysiąc złotych.
I wtedy pojawia się to pytanie: „To gdzie znikają te moje pieniądze z ZUS? Czy one gdzieś na mnie czekają? Czy ktoś je po prostu wydaje?”
I to są bardzo racjonalne pytania. Zwłaszcza kiedy słyszysz, że dzisiejsza przeciętna emerytura z ZUS to około 3,5-4 tys. zł brutto, a przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej w 2023 roku wyniosło 7 155,48 zł. Czyli emerytura to mniej więcej połowa przeciętnej pensji. A prognozy mówią, że dla dzisiejszych trzydziestolatków ta relacja może spaść nawet w okolice 20-30% ostatniego wynagrodzenia.
Zanim więc zaczniemy się złościć, zobaczmy spokojnie: jak ten system działa, skąd się wziął, co obiecuje – i czego wcale nie obiecuje.
Scena pierwsza: Twój przelew, czyjaś emerytura
Wróćmy do wyciągu z Twojego wynagrodzenia. Przy pensji 8 000 zł brutto, sama tylko składka emerytalna (część pracodawcy i pracownika razem) to około 1 560 zł miesięcznie. To są konkretne pieniądze, które opuszczają Twoje konto i ślad po nich znika w budżecie domowym.
Tylko że one wcale nie znikają. One po prostu natychmiast zmieniają właściciela.
W Polsce mamy system emerytalny oparty głównie na zasadzie repartycji, czyli podziału i transferu. Dzisiejsze składki pracujących nie są odkładane na indywidualnym koncie, tylko od razu trafiają do jednego wielkiego „gara” – Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Z tego gara wypłacane są bieżące emerytury i renty dla dzisiejszych emerytów.
Jeśli wyobrażałaś sobie, że Twoje pieniądze spokojnie rosną na jakimś koncie inwestycyjnym z Twoim imieniem, to niestety – to tak nie działa. Zamiast „oszczędności na przyszłość” mamy coś w rodzaju międzypokoleniowej sztafety: dziś Ty finansujesz czyjąś emeryturę, jutro ktoś inny ma finansować Twoją.
Skąd się w ogóle wziął ten system?
Ten system to nie jest jakiś typowo polski pomysł – systemy repartycyjne dominują w Europie. Ich logika była kiedyś bardzo atrakcyjna. Po wojnie społeczeństwa były młode, rodziło się dużo dzieci, osób w wieku produkcyjnym było wiele, a emerytów stosunkowo niewielu.
W Polsce aż do końca lat 90. funkcjonował klasyczny system repartycyjny o zdefiniowanym świadczeniu: wysokość emerytury zależała od zarobków z wybranych lat i stażu, ale był to system pełen wyjątków, przywilejów branżowych i wielu możliwości wcześniejszego przejścia na emeryturę.
1 stycznia 1999 roku wprowadzono reformę, która miała „ucywilizować” system. Zamiast obiecywać z góry określone emerytury, wprowadzono system zdefiniowanej składki – tzw. NDC (notional defined contribution), w którym wysokość przyszłej emerytury zależy od tego, ile składek nominalnie „uzbierałaś” i jak długo będziesz na emeryturze.
W teorii brzmi to jak przejście w stronę większej sprawiedliwości: kto więcej zarabia i dłużej pracuje, ten ma wyższą emeryturę. W praktyce nadal mamy system transferowy: Twoje składki finansują obecne świadczenia, a ZUS zapisuje je na Twoim koncie jako księgową „obietnicę” na przyszłość, a nie realne oszczędności ulokowane na rynku finansowym.
Do tego doszła jeszcze historia z OFE, które miały być „kapitałowym” filarem, inwestującym środki na rynku. Późniejsze reformy przeniosły znaczną część tych środków z powrotem do ZUS, a resztę stopniowo przesuwają – w ramach tzw. „suwaka bezpieczeństwa” – na indywidualne subkonta w ZUS w miarę zbliżania się do wieku emerytalnego.
Czyli: kierunek zmian był taki, żeby „matematycznie” mocniej związać Twoje przyszłe świadczenie z tym, ile wpłacasz. Ale architektura finansowa pozostała transferowa – bieżące wpływy wciąż idą na bieżące wydatki.
Konto w ZUS: skarbonka czy zapis w zeszycie?
To, co widzisz w PUE ZUS (polecam tam zajrzeć i posprawdzać, co masz tam zapisane) jako „stan konta emerytalnego”, wygląda bardzo efektownie. Są liczby, są waloryzacje, są prognozy. Łatwo to pomylić z prawdziwym rachunkiem inwestycyjnym.
Tyle że różnica jest fundamentalna.
Na koncie maklerskim albo w funduszu ETF masz realne aktywa: udziały w spółkach, obligacje, jednostki funduszy. Możesz je sprzedać, przenieść, odziedziczyć. W ZUS masz zapis księgowy: informację, ile składek wpłaciłaś, przeliczoną według określonych zasad. To jest bardziej notatka w zeszycie niż skarbonka pełna monet.
Ten zapis jest podstawą do obliczenia Twojej emerytury: suma „uzbieranych” składek jest dzielona przez statystyczną liczbę miesięcy dalszego trwania życia po osiągnięciu wieku emerytalnego. Im później przejdziesz na emeryturę, tym krócej – statystycznie – będziesz ją pobierać, więc miesięczna kwota jest wyższa. To jest zwykła matematyka, nie magia.
Ale te liczby nie oznaczają, że w sejfie ZUS leży skrzynka z Twoimi pieniędzmi. Ostatecznie o tym, czy te kwoty da się wypłacić, decydują trzy rzeczy: demografia, stan finansów publicznych i decyzje polityczne.
Cyferki, które otwierają oczy – dwa proste przykłady
Wyobraźmy sobie Kasię, 35-latkę z większego miasta, która zarabia dziś 8 000 zł brutto.
Każdego miesiąca z jej wynagrodzenia i wynagrodzenia „po stronie pracodawcy” do systemu emerytalnego trafia w przybliżeniu kilkanaście procent tej kwoty. Sam komponent emerytalny to ok. 19,52% podstawy wymiaru składek, czyli mniej więcej 1 560 zł miesięcznie.
Rocznie daje to blisko 19 tysięcy złotych samej składki emerytalnej. Po 30 latach pracy (w uproszczeniu, bez waloryzacji) mówimy o setkach tysięcy złotych „przepuszczonych” przez system. W naturalny sposób rodzi się pytanie: skoro tyle wnoszę, to ile dostanę?
Spójrzmy na dane zbiorcze. W 2023 roku przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wyniosło 7 155,48 zł brutto. Przeciętna emerytura z ZUS w tym samym roku oscylowała wokół 3 450 zł brutto. Mówimy więc o stopie zastąpienia w okolicach połowy średniej pensji.
Jeśli więc Kasia zarabia dzisiaj nieco powyżej średniej, mogłaby się spodziewać, że w „dzisiejszym systemie” jej emerytura byłaby na poziomie rzędu 40-50% ostatniej pensji. To oznacza bardzo wyraźny spadek standardu życia, ale jeszcze nie dramat.
Problem zaczyna się wtedy, gdy spojrzymy w przyszłość. ZUS i niezależne analizy wskazują, że do 2040 roku stopa zastąpienia może spaść poniżej 40%, a do 2060 roku nawet poniżej 30%. W jednym z opracowań mowa jest wręcz o scenariuszu, w którym przy utrzymaniu obecnego wieku emerytalnego (60 lat dla kobiet, 65 dla mężczyzn) przeciętna emerytura będzie stanowić ok. 18,7% ostatniej pensji.
Jeśli więc dzisiejsza 30-35-latka wyobraża sobie, że na emeryturze będzie dostawać 60-70% swojej pensji, to niestety – wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że to bardzo optymistyczne złudzenie.
Coraz więcej emerytów, coraz mniej pracujących – demografia, której nie przegadasz
W 2023 roku w Polsce było niemal 7,93 mln emerytów i rencistów otrzymujących świadczenia z ZUS, w tym ponad 6,19 mln emerytów. Emeryci i renciści stanowili już blisko jedną czwartą populacji kraju. Ta liczba systematycznie rośnie: w 2013 roku było ich około 7,3 mln, w 2022 roku – 7,86 mln, a teraz przekroczyliśmy 8 milionów.
To nie są abstrakcyjne statystyki. To znaczy, że coraz większa część społeczeństwa pobiera świadczenia, a relatywnie mniejsza część je finansuje. W sztafecie jest coraz mniej biegaczy na początku biegu, a coraz więcej na ostatniej prostej.
Efekt widzimy w finansach Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. W 2023 roku FUS otrzymał z budżetu państwa dotację w wysokości 51,7 mld zł, co stanowiło około 14% jego przychodów. ZUS co prawda w ostatnich latach kilka razy rezygnował z części dotacji, bo wpływy składkowe były wyższe od ostrożnych prognoz, ale długoterminowe prognozy mówią jasno: konieczność dopłat z budżetu będzie się utrzymywać przez wiele lat, a fundusz emerytalny w większości scenariuszy pozostaje deficytowy aż do 2080 roku.
Innymi słowy: system działa, ale w coraz większym stopniu dzięki „kroplówce” z budżetu państwa. A budżet państwa to podatki – obecne i przyszłe.
Polityka, 13. i 14. emerytura – miły bonus czy plaster na pęknięcia?
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze warstwa polityczna. W ostatnich latach wprowadzono dodatkowe świadczenia: trzynastą emeryturę (od 2019 roku) i czternastą emeryturę (od 2021 roku, a od 2023 roku – już na stałe). Czternastka jest co do zasady równa minimalnej emeryturze i wypłacana corocznie jako dodatkowy zastrzyk gotówki.
Z perspektywy wielu seniorów to realna pomoc – zwłaszcza przy wysokiej inflacji i rosnących kosztach życia. Z perspektywy systemu emerytalnego to jednak nie poprawia konstrukcji samego systemu. To raczej doraźne wsparcie finansowane z bieżącego budżetu, a nie rozwiązanie problemów demograficznych i strukturalnych.
Dla Ciebie jako przyszłej emerytki ważny jest jeden wniosek: nie możesz planować swojej przyszłości w oparciu o polityczne bonusy, które mogą być zmienione przy każdej kolejnej kadencji. Możesz najwyżej traktować je jako potencjalny, niepewny dodatek.
Czy ZUS ma jakieś plusy? Tak – ale trzeba je dobrze zrozumieć
Łatwo wpaść w narrację „ZUS to zło, wszystko zabierają”. Tymczasem uczciwie trzeba powiedzieć, że ten system ma kilka ważnych zalet.
Po pierwsze, zapewnia minimalne bezpieczeństwo dochodów na starość. Nie trzeba się znać na inwestowaniu, nie trzeba niczego planować – i tak coś dostaniesz. Dla wielu osób, które przez całe życie żyły „z miesiąca na miesiąc”, to jedyny filar bezpieczeństwa.
Po drugie, jest przymusowy. To brzmi jak wada, ale z perspektywy psychologii finansów jest to paradoksalnie plus. Gdyby odkładanie na emeryturę było całkowicie dobrowolne, ogromna część osób nie odkładałaby nic albo prawie nic, bo zawsze są pilniejsze wydatki.
Po trzecie, system zawiera element solidarnościowy. Uwzględnia okresy opieki nad dzieckiem, choroby czy bezrobocia. Dla kobiet – które częściej wypadają z rynku pracy z powodu macierzyństwa i opieki nad bliskimi – to ma realne znaczenie, choć i tak luka emerytalna między kobietami a mężczyznami w Polsce sięga około 30%.
Problem polega na tym, że ten system daje minimum, a my często wyobrażamy sobie, że zapewni nam życie na poziomie, do którego jesteśmy przyzwyczajone podczas aktywności zawodowej.
Największy błąd: traktować ZUS jak swoją emeryturę
Być może najważniejsza zmiana mentalna, jaką możesz zrobić, wygląda tak:
ZUS to nie jest „moja emerytura”. ZUS to jest „moje państwowe ubezpieczenie na starość”.
Ubezpieczenie nie służy temu, żebyś była bogata. Służy temu, żebyś nie została z niczym. Dokładnie to robi system emerytalny: w idealnym świecie nie pozwala Ci spaść poniżej pewnego poziomu dochodu, ale nie obiecuje Ci dobrobytu.
Dopiero to, co robisz poza ZUS-em – własne oszczędności, IKE, IKZE, ETF-y, obligacje, nieruchomości, inne aktywa – decyduje o tym, czy na starość będziesz „tylko” zabezpieczona, czy naprawdę wolna finansowo.
Krótkie podsumowanie, które może zaboleć – ale lepiej, żeby zabolało dziś, niż za 30 lat
Kiedy patrzysz na swój wyciąg wynagrodzenia i widzisz, ile co miesiąc „zjada” ZUS, łatwo popaść w złość. Ale jeśli spojrzysz na to chłodniej, widać kilka prostych prawd:
Twoje pieniądze nie znikają w próżni – dziś finansują emerytury prawie 8 milionów osób, które przepracowały swoje lata i często nie mają innego źródła utrzymania.
Nie masz indywidualnej skarbonki w ZUS. Masz zapis księgowy i obietnicę, że przyszłe pokolenia będą skłonne finansować Twoją emeryturę na takich warunkach, jakie ustali polityka, demografia i stan budżetu.
ZUS nie jest narzędziem do budowania bogactwa. Jest minimalnym ubezpieczeniem społecznym. Jeżeli chcesz spokojnej, godnej, a nie tylko „przetrwalnikowej” emerytury, musisz zbudować własny, prywatny filar bezpieczeństwa.
I wreszcie: im wcześniej to zrozumiesz, tym lepiej. Każdy rok, w którym liczysz wyłącznie na ZUS, to rok stracony z perspektywy Twojej finansowej przyszłości.
Twój prywatny „ZUS”: drugi filar, bez którego ani rusz
W tym miejscu wiele osób zatrzymuje się na wniosku: „Skoro ZUS jest, jaki jest, to i tak nic ode mnie nie zależy”. A to jest dokładnie ten moment, w którym możesz zrobić największą różnicę dla swojej przyszłości.
ZUS jest jak fundament domu postawiony przez państwo: nie wybierasz materiału, projektu ani lokalizacji. Po prostu jest. To, czy będzie Ci się w tym „domu” wygodnie żyło na starość, zależy natomiast od tego, co dobudujesz sama: czy powstanie lekka szopa, czy solidny, ciepły dom z dobrą izolacją.
Twój prywatny „ZUS” nie musi być skomplikowany. Nie chodzi o giełdę pełną wykresów i adrenaliny, tylko o spokojne, systematyczne budowanie kapitału w prostych narzędziach: IKE, IKZE, PPK, obligacjach skarbowych czy funduszach/ETF-ach.
Wyobraź sobie dwie kobiety:
-
obie zarabiają około 7-8 tys. zł brutto,
-
obie płacą te same składki do ZUS,
-
obie dostaną z systemu publicznego podobną, dość skromną emeryturę.
Różnica jest taka, że jedna z nich odkłada co miesiąc 400 zł na długoterminowe inwestowanie (na przykład przez IKE lub PPK), a druga – nie.
Te 400 zł miesięcznie to dla wielu osób „niewiele i tak nic nie zmieni”. Ale jeśli pomyślisz o 30 latach, o sile procenta składanego i choćby umiarkowanej stopie zwrotu, robi się z tego bardzo realny, dodatkowy kapitał, który może oznaczać kilkadziesiąt procent więcej dochodu na starość. To już nie jest kosmetyka – to różnica między „jakoś dam radę” a „mam święty spokój”.
Co możesz zrobić już teraz – bez rewolucji i bez doktoratu z finansów
Nie musisz w jeden weekend zostać ekspertką od rynków. Wystarczy, że zrobisz kilka kroków, które zamienią frustrację na działanie.
Po pierwsze, nazwij rzeczy po imieniu.
ZUS traktuj jak ubezpieczenie – nie jak swoją jedyną emeryturę. To zmienia sposób myślenia: zamiast pytać „czy ZUS mi wystarczy?”, zaczynasz pytać „co ja mogę zbudować obok?”.
Po drugie, wybierz swój pierwszy (albo kolejny) filar prywatny.
Jeśli chcesz zrozumieć, jak działają konkretne rozwiązania, możesz sięgnąć do moich tekstów:
-
o tym, jak działa IKE i IKZE – czyli dobrowolne konta emerytalne z ulgami podatkowymi,
-
o tym, czym jest PPK i co tak naprawdę dostajesz „w zamian” za swoją wpłatę,
-
o prostym inwestowaniu długoterminowym przy pomocy ETF-ów czy obligacji skarbowych.
Po trzecie, zdecyduj o jednej, małej kwocie, która będzie od teraz „nie do ruszenia”, bo pracuje na Ciebie w przyszłości. Nie chodzi o to, czy zaczniesz od 200 czy 500 zł miesięcznie. Najważniejsze jest to, żeby przestać liczyć wyłącznie na system, który obiecuje minimum bezpieczeństwa, a nie godny standard życia.
Od bezsilności do sprawczości
Gdy słyszysz, że Twoje pieniądze z ZUS „znikają”, łatwo o poczucie bezsilności. I jest w tym coś prawdziwego – na parametry systemu, demografię czy decyzje polityków faktycznie masz minimalny wpływ.
Ale na to, czy obok ZUS-u zbudujesz własny, prywatny filar bezpieczeństwa – wpływ masz ogromny.
Możesz pozostać tylko uczestniczką systemu transferowego, w którym Twoje pieniądze co miesiąc zmieniają właściciela. Albo możesz równolegle stać się właścicielką realnych aktywów, które pracują na Ciebie: na Twoją przyszłą wolność, spokój i możliwość wyboru, jak chcę żyć, pracować i odpoczywać po 60. czy 65. roku życia. Powodzenia 🙂