Dziś u mnie coś nowego, a mianowicie post gościnny. Napisała go dla mnie i dla Was Ania z bloga Dzieci i pieniądze, a będzie o inwestowaniu… w dzieci 🙂
Ania jest żoną i mamą dwójki dzieci, a z zawodu jest psychologiem i terapeutą rodzinnym. Od ponad dziesięciu lat zajmuje się tematyką rodziny i wychowania. Uczy na swoim blogu, jak stworzyć silne relacje w rodzinie, a także jak sprawić, by była ona zadbana finansowo. Pokazuje, jak nauczyć dzieci zarządzania finansami, a cała edukacja finansowa dzieci jest u niej na bardzo rozszerzonym poziomie, ciekawie i prostym językiem.
Oddaję więc niniejszym głos Ani i mam nadzieję, że zainteresuje Was temat edukacji finansowej dzieci i zapragniecie pogłębiać go u Ani na blogu.
Odkąd bardziej zaczęłam interesować i zajmować się finansami na poważnie, bardziej też analizuję i doceniam znaczenie terminów finansowych. Nie raz, nie dwa słyszałam już o inwestowaniu w dzieci. I zaczęłam się zastanawiać. Na ile hasło inwestowanie w dzieci jest prawdziwe z finansowego punktu widzenia? Jaki wpływ może mieć ono na wychowywanie dzieci i relacje z nimi? Czy warto inwestować w dzieci?
Jak rozumieć inwestowanie w dzieci? Czy można w dzieci zainwestować?
Zgodnie z definicją inwestycji za Wikipedia:
Inwestycja w ujęciu ekonomicznym to nakład gospodarczy poniesiony na utrzymanie, tworzenie lub zwiększanie kapitału (np. maszyn i urządzeń, budynków czy zapasów). Zgodnie z inną definicją inwestycja to wyrzeczenie się obecnych, pewnych korzyści na rzecz niepewnych korzyści w przyszłości.
Z definicji jako ważne widzę dwie rzeczy – że istnieją pewne oczekiwanie korzyści, chcemy coś robić, by mieć więcej w przyszłości. Tyle, że wiąże się z tym ryzyko, że wcale możemy nie zyskać lub zysk będzie słabszy od oczekiwanego.
Jak to przełożyć na relację z dziećmi, wychowanie, skoro mówimy o inwestowaniu w dzieci? Co poświęcamy, co dajemy? Osobiście widzę tu takie zasoby jak: czas, uwagę, realizację własnych potrzeb, by w przyszłości liczyć na to… No właśnie, jakich zysków możemy spodziewać się po inwestowaniu w dzieci? Jaki kapitał budujemy?
Na jakie zyski liczysz? Jakiego zwrotu z inwestycji w dzieci możesz oczekiwać?
Przychodzą mi do głowy takie 3 opcje:
- Korzyści biologiczne
Jakoś od czasów biologii i lekcji o ewolucji dość często przychodzi mi taka myśl, że zachowania dorosłych zwierząt wobec ich potomstwa można wytłumaczyć dbaniem o własne geny. Czyli w niebezpieczeństwie rodzice ratują przede wszystkim dzieci, aby one mogły dalej żyć, rozmnażać się i powiększać w populacji liczbę. Myślę, że i nasze zachowanie wobec dzieci tak też można tłumaczyć. Choć jest to raczej motywacja nieświadoma.
- Korzyści relacyjne- opieka
Dość często w mojej rodzinie pojawia się hasło „podania przez kogoś szklanki wody na starość”, które zauważam także w słowniku innych osób. Ma oznaczać, że w otoczeniu staruszka będzie ktoś bliski, kogo będzie można o tę szklankę wody poprosić.. I kto ją poda. Czyli się zaopiekuje, zatroszczy. Będzie wspomagał. Nie zostawi samej sobie.
- Korzyści finansowe
Pojawiać się też mogą takie oczekiwania wobec dzieci, że na starość, gdy już nie będzie sił, by pracować, to dzieci zapewnią nam utrzymanie – będą dopłacać i opłacać nasze potrzeby.
Szczególnie w przypadku, gdy emerytura i nasz własny kapitał finansowy będzie zbyt mały, by starczył na pokrycie kosztów życia w tym okresie. Co czasami stanowi też uzasadnienie, by stanem własnych finansów się nie przejmować, bo przecież “dzieci mi pomogą”.
Dlaczego inwestycja w dzieci jest ryzykowna?
Tylko na ile te “korzyści”, “zwroty” są pewne i gwarantowane? Otóż nie są. I zależą zarówno od naszej relacji, od nas samych i od naszego dziecka. Patrząc tak na ten proces, myślę, że w jakiś sposób można faktycznie przyrównać proces wychowywania dzieci do inwestycji. I zaliczyłabym te inwestycje do grup wysokiego ryzyka. Czyli że to co dajemy wcale nie mamy gwarancji, że do nas wróci.
Zarówno na nas, jako rodziców i na nasze dzieci wpływają w różny sposób inni ludzie, sytuacje, doświadczenia. Wszystko to ma wpływ na postrzegania świata, naszą osobowość, stosunek do innych ludzi. W tym rodziców. My możemy jako rodzice być odpowiedzialni za jakiś wycinek życia naszych dzieci (tak gdzieś do końca szkoły podstawowej) i liczyć na to, że nasz wpływ w dzieciństwie da odpowiednie podstawy i fundament do tego, by chciały oddać nam kiedyś naszą miłość i zaangażowanie.
Bo jak mówi Jesper Juul duński pedagog i terapeuta (parafrazując jego słowa)
„Dzieci zapłacą/odpłacą Ci w odpowiednim czasie, za to co dostały od Ciebie.”
- Jeśli traktujesz je z szacunkiem, one będą traktować z szacunkiem i Ciebie
- jeśli pokażesz im, że jego potrzeby i on sam są dla Ciebie ważne, to i dla niego też będą; a umiejąc dbać o siebie samego, nie będzie miał kłopotu ze zwróceniem uwagi na potrzeby także i Twoje.
Z wychowaniem, z kontaktem z drugim człowiek nie liczą się tylko strategie i metody. Bo ważna jest też cała otoczka, to co myślimy, z jakim przekonaniem podchodzimy do tej sprawy. Np. ta sławetna dla mnie “szklanka wody”. Mnie ona bardzo kojarzy się z lękiem o przyszłość i obawą o życie w samotności. Jeśli te uczucia kierują wychowaniem i mają “zabezpieczyć” osobę do opieki, to takie podejście wydaje mi się złudne. Bo nie uwzględnia tego, że naszego Jasia czy Zosię cechuje jednak pewna niezależność. I że w pewnym momencie oni sami podejmą decyzję. Niekoniecznie zgodną z oczekiwaniem rodzica.
Co warto dać dziecku?
W co tak naprawdę warto zainwestować, jeśli chodzi o własne dzieci. Moim zdaniem na pewno w dobrą relację. Czyli jaką?
Na szczęście mamy wiele badań naukowych (np. badania Harlow, Bowlby, Ainsworth), które pokazują, co dla dzieci jest korzystne w ich rozwoju. To podejście rodzicielstwa bliskości (attachment parenthood), porozumienie bez przemocy – sposób wychowania, w którym przede wszystkim stawia się na komunikację z dzieckiem, szukanie głębszego kontaktu, rozwój przywiązania, wzajemny szacunek do potrzeb w relacji rodzic – dziecko. Skupienie się na tych podstawach daje duże szanse na rozwój trwałej relacji., w której dziecko będzie lubić rodzica nie tylko do końca szkoły podstawowej.
Czy warto więc inwestować w dzieci? Tak, pod warunkiem, że
nie jesteś nastawiona na zbyt duże zwroty. I że liczysz się z tym, że Twoje dorosłe dziecko może w przyszłości odmówić Twoim prośbom. Przez co Twoim działaniem wychowawczym nie kieruje głównie liczenie na Twój osobisty zysk, tylko akceptacja poniesionych kosztów.
Mnie osobiście coraz bardziej wychowanie dzieci zamiast z inwestowaniem kojarzy się raczej z bezzwrotną dotacją na start -up. Czyli to ja raczej wykładam swoje fundusze (czytaj: czas, cierpliwość, zaangażowanie, uczucie, pracę nad sobą, by być coraz lepszym rodzicem), by wspomóc rozwój, zwiększyć kapitał osobowy własnego dziecka (jego start -up). Osobiście mam takie przekonanie, że to co mam i chcę zaoferować, nie jest działaniem tylko pod mój osobisty interes. Że raczej będzie to z korzyścią dla także wszystkich innych. Tak jak dotacja na młodą, innowacyjną firmę może przynieść skutki całemu społeczeństwu – nowy produkt podniesie jakość życia zwykłych osób, firma dzięki temu będzie zarabiać i płacić podatki, państwo będzie miało więcej pieniędzy na swoje utrzymanie. Oczywiście będzie super, gdy moje dziecko będzie wobec mnie życzliwe. I, że gdy pomocy będę potrzebować, to będzie chętne mi jej udzieli. Ale chcę je wychować tak, aby były życzliwe i uczynne także wobec innych, nie tylko wobec mnie. Że będą z szacunkiem odnosić się także do innych ludzi. I z uwagą traktować ich potrzeby. Czyli raczej inwestuję w całość społeczeństwa, nie tylko w swoją przyszłość. Wiedząc, że moje dziecko nie jest jedyną osobą i źródłem pomocy, na jaką mogę liczyć.